niedziela, 17 października 2010

Druga lekcja fechtunku: POKORA

„Nie dał nam Bóg ducha bojaźni, lecz mocy, miłości i trzeźwego myślenia” (2 Tm 1,7). Dlatego kiedy gwałtownik zrozumie już pustkę swojego lęku i nauczy się wypełniać ją miłością, przychodzi czas na umysł.

W książce C.S. Lewisa zatytułowanej „Listy starego diabła do młodego” doświadczony demon poucza swojego czeladnika, że powinien „wykraść najlepsze lata człowieka tak, by mu upłynęły niepostrzeżenie nawet nie w upojeniu grzechem, lecz na ponurym błądzeniu myślami nie wiadomo gdzie i w jakim celu, na zaspokajaniu zaciekawień tak słabych, że człowiek tylko połowicznie zdaje sobie z nich sprawę, na bębnieniu palcami po stole i machaniu nogami, na pogwizdywaniu melodii, których nie lubi, na pogrążaniu się w ciemnym labiryncie marzeń, którym brak nawet zmysłowości i ambicji uzyskania jakiegoś jej posmaku”…

Demon, by zachęcić swojego ucznia, zdradza mu dlaczego tego rodzaju postępowanie może mieć piekielną skuteczność: „Powiesz, że to są bardzo małe grzechy. Niewątpliwie, jak wszyscy młodzi kusiciele, chciałbyś donosić o sensacyjnych wykroczeniach. Pamiętaj jednak, że liczy się tylko to, w jakim stopniu odgrodzisz człowieka od Boga. Nie ma znaczenia, jak małe są przewinienia, pod warunkiem, że łącznym ich efektem jest stopniowe odsuwanie człowieka od Światła i pogrążenie go w Nicości. (…) Doprawdy najpewniejszą drogą do Piekła jest droga stopniowa — łagodna, miękko usłana, bez nagłych zakrętów, bez kamieni milowych, bez drogowskazów”.

Gwałtownik odkrywa zatem, że prawdziwe nawrócenie to przemiana myślenia (Ef 4,22-24), a walka duchowa to w istocie wojna o utrwalenie nowego stanu umysłu. Gwałtownik pasie swoje myśli jak pasterz owce. Zna radę świętego Pawła: „co jest prawdziwe, co godne, co sprawiedliwe, co czyste, co miłe, co zasługuje na uznanie, jeśli jest jakąś cnotą i czynem chwalebnym – to miejcie na myśli!” (Flp 4,8). Doskonali się więc w przypominaniu sobie dobra, w dostrzeganiu dobra oraz w planowaniu dobra na przyszłość. Gwałtownika bardzo motywuje i umacnia odkrycie, że prawdziwa pokora nigdy nie polega na poniżaniu się, lecz tylko i wyłącznie na dobrym myśleniu o sobie i innych.




50 komentarzy:

  1. Panie!
    Stworzyłeś nas z myślą o nas. Każdemu dałeś niesamowity dar. Pierwszy dar. Dar życia. Zaszczepiłeś czujność na nasze problemy. Musimy mieć świadomość, że one są. Cudowne jest to, że stworzyłeś nas tak niedoskonałych. Pełnych popękanych duszyczek, którym brakuje zawsze jedego elementu do rozwikłania najtrudniejszych prawd i zadań. Nie możemy być tak Niesamowici i Nieomylni jak Ty Panie!

    Człowieku!

    Zanim jutro rano znów wstaniesz i zaczniesz narzekać jakie Twoje życie jest okrutne, niesprawiedliwe i pełne goryczy, pomódl się!

    Zanim znów powiesz, że Bóg wymierza Ci karę za Twoje grzechy, pomódl się!

    Zanim podejdziesz do drugiego człowieka z pragnieniem poznania jego poglądów, myśli sumienia i wartości, pomódl się!

    Módl się tak, jak umiesz.

    Nie musisz być wielkim pisarzem, artystą, inżynierem, mechanikiem, kasjerem, woźnym.

    Nie musisz być nikim wiekim, aby móc się modlić.

    Nie musisz być najbogatszym w dzielnicy, aby móc się modlić.

    Nie musisz wyróżniać się spośród zabieganego ulicznego tłumu, aby móc się modlić.

    Nie musisz doskonale wierzyć w Boga i pojmować Jego potęgę, aby móc się modlić.

    On, Stworzyciel i Pan świata dał nam piękną wartość.

    Równość...

    I nie ważne ilu ludzi poznasz na swej drodze, ale ilu pomożesz.

    Nie ważne ile będziesz pracować, ale jak.

    Nie ważne czym będziesz jeździł, ale czy bezpiecznie.

    Nie ważne kogo będziesz kochał, ale czy nie zdradzisz.

    Nie ważne!

    OdpowiedzUsuń
  2. darecz-ka:
    Ok. Rozumiem, że modlić się można i trzeba z każdego położenia.
    Natomiast jeśli idzie o ten tekst... Nie jest przypadkiem tak, że mamy DĄŻYĆ do naśladowania niesamowitego Pana? Nie poprzestawać na tym, że "jest mi źle - ok, czyli mogę się modlić".
    Może by tak wstać, pogadać z Duchem Świętym i ruszyć do realizowania tego, co dla mnie wymyślił Bóg, czyli cudownego życia z pasją?

    Ojcze Fabbsie - dzięki za te teksty. Wracam do nich kiedy coś idzie nie tak. Wzięłam się za swoją pasję i ogromną satysfakcję mi sprawia, jak coś mi się uda. I wierzę, że Jezus ma radochę z tych momentów ;)
    Za to mam problem z ludźmi dokoła. Bo jak spadły mi z oczu kolejne łuski, to chciałabym, żeby moi bliscy też byli wolni. A większość ludzi, z którymi rozmawiam, próbując im przemycić radość i kopa do działania, zamyka się w konstrukcie obowiązku-przy-czym-wytrzymanie-obowiązku-nawet-jeśli-jest-trudny-do-zniesienia-jest-cierpieniem-które-trzeba-przyjmować albo bezcelowej koncentracji na zranieniach i swoistej eskalacji cierpienia. Nawet niedawno w intrepretacji przypowieści o Samarytaninie kapłan niekonwencjonalnie polecił postawić się w położeniu tego gościa, co to pobity leżał w jakimś rowie. I co? I oczywiście kawał Wspólnoty wlazł w to jak w masło i zaczął się nad sobą użalać, czekając na kogoś innego, kto przyjdzie i mu pomoże. Moja logika tego nie pojmuje - bo wszyscy jesteśmy jakoś poranieni i jak teraz wszyscy się położymy pobici na ziemi, to kto będzie Samarytaninem? Ach tak, to wtedy przyjdzie Jezus i nas wyciągnie. Kojarzy mi się tygrys ver. kulawy lisek.

    No ale... Część mojej Wspólnoty, wraz z, jak się zdaje, pasterzem - ludzie mi bliscy, włażą w takie coś. To mnie wręcz czasem boli. Czasem wrzeszczę wściekła z bezsilności, kiedy nie słucha nikt, że bliskie przebywanie z PANEM przynosi RADOŚĆ - taką głęboką.

    Rozpisałam się, wiem... ;) Jakieś rady? ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Dareczka, chyba rozumiem, o co Ci chodzi i chyba w dużej mierze mógłbym się zgodzić. Ale nie zgadzam się, że Bóg stworzył nas niedoskonale, z "popękanymi duszyczkami". W ten sposób przedstawiasz Boga - pewnie nieświadomie - jako... partacza. Bo chyba nie kogoś, kto celowo sprowadza na nas rany? Tymczasem Bóg stworzył nas doskonale, ale u początku drogi. To, że nasza doskonałość jeszcze się nie w pełni ujawniła, wynika wyłącznie z tego, że Pan dał nam w prezencie przygodę dorastania do chwały ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. Zuzi, jak mówią: z kim kto przestaje, takim się staje. Nie traktuj tego koniecznie w kategorii rady, ale może warto się zastanowić nad zmianą znajomych - wspólnoty - na bardziej twórczych i wspierających Twoje przeżywanie Ewangelii?

    OdpowiedzUsuń
  5. Uwielbiam książkę, o której ojciec wspomniał, ale dopiero teraz zwróciłam bardziej uwagę na ten fragment.
    Dziękuję ojcu bardzo za wszystkie teksty stąd i kolejne inspiracje (;

    OdpowiedzUsuń
  6. "Kto z kim przestaje, takim się staje" - powinno w takim razie działać w dwie strony, nie? ;)

    Ojcze, sugerujesz zostawienie tej wspólnoty i znalezienie sobie grupki osób, z którą mi będzie łatwiej?!

    Hmm... Odchowałam się w tej wspólnocie i sama tkwiłam w tych klimatach, ale Pan mi to zabrał jednym ruchem podczas modlitwy o wylanie Ducha Świętego w ramach Seminarium Odnowy w Łodzi.
    Więc skoro ze mną się dało, to z moją wspólnotą się nie da?
    Wątpię, żeby wspólnota mi zaszkodziła. Bo nawet jeśli, to dzięki Bogu mam zdrowo myślącego spowiednika :) A kto im powie, że wiara jest pełna radości, jeśli ja nie spróbuję? Co najwyżej może mi być ciężko...
    Poza tym rozejrzałam się dokoła po kilku grupach i perspektywy są kiepskie - takie do wpadania z deszczu pod rynnę :P

    Kiedy spytałam o jakieś rady chodziło mi bardziej może o sposoby na dywersję ;) Co się takiej wspólnocie robi? Wciska coś? Świadectwo składa? Coś konkretnego mówi? Jak zagadać z pasterzem (charyzmatyk, w Ojca wieku)? No bo... nie słuchają mnie, no...
    Jest jeszcze opór wieku - przedział wiekowy we wspólnocie jest spory i należę do tych młodszych osób... Co ciekawe - ci starsi ode mnie o 3-5 lat mniej poważnie mnie traktują, niż ci starsi o 20-50.
    Nawet puściłam miesiąc temu w obieg po wspólnocie nagrania z sesji w Łodzi. Efektów wśród ludzi będę miała okazję poszukać w sobotę. Tylko mam wrażenie, że pasterz nie bardzo to chwyta :/

    OdpowiedzUsuń
  7. Słowa tych refleksji dodaja nam siłe i wiary w sens naszego działania.Czesto goscimy na blogu.Dziekujemy za owoce pracy Ojca ktore dodaja nam tyle inspiracji (Ksiazka bomba!!!czekamy na nastepna) Pamietamy w modlitwie oraz kibicujemy przy dalszych projektach.

    Pozdrawiamy z Irlandii

    Krzysiek i Magda

    OdpowiedzUsuń
  8. Hej, ja chcę jeszcze nawiązać do tej sprawy z Cejrowski vs. Hołownia. Szczerze mówiąc po przeczytaniu tego co jest tutaj mam mieszankę w głowie. Zaintrygowały mnie słowa, że Pan Jezus nie wszystkich lubił, wogóle nie umiem tego zrozumieć. Zawsze kojarzyło mi się że On właśnie kocha i lubi wszystkich, a to, że czasem był surowszy to dlatego, że wiedział, jaki sposób wymowy trafi do kogo, inaczej postępował wzgl. mężczyzn inaczej wzgl. kobiet. To znaczy, że teraz On też jednych lubi, drugich mniej? Jaką mam pewność, że właśnie mnie darzy sympatią? I jak jest możliwe, ze zarówno Paweł i Barnaba są świętymi, skoro nie ma słowa o pojednaniu? O co tu chodzi???

    OdpowiedzUsuń
  9. Dzięki Ojcze. Biorę się do działania :))

    OdpowiedzUsuń
  10. Zuzi, to nigdy nie działa w dwie strony, a często siła ilości bierze górę nad jakością jednostki. Może czas skupić sie na wspólnocie rozumianej jako mała, wyselekcjonowana przez Ciebie grupa ludzi wspierających się w wierze i rozwoju osobistym? Mniej formalne, za to jak skuteczne! ;)

    OdpowiedzUsuń
  11. Piotrze, pojednanie niekoniecznie oznacza powrót do dawnej zażyłości. Raczej przeciwnie. Bo przecież przebaczyć nigdy nie oznacza zapomnieć.

    A co do sympatii... Po co Ci wiedzieć jak bardzo Pan Jezus Cię lubi i czy w ogóle Cię lubi? Nie wystarczy Ci świadomość, że jest zawsze po Twojej stronie?

    OdpowiedzUsuń
  12. "Bo przecież przebaczyć nigdy nie oznacza zapomnieć.

    Dyskutowałbym, ale nie będę. Obiecałem nie komplikować. Jednak mam prawo dać osobiste świadectwo - wybaczyłem i nie pamiętam. Amen.

    OdpowiedzUsuń
  13. Michał, gdybyś zapomniał, to byś nie pamiętał nawet, że wybaczyłeś - bo co niby miałbyś wybaczyć? Zatem: pamiętasz. I dobrze. dzięki tej pamięci, gdy ktoś nastepnym razem będzie Cie chciał zranić w ten sam lub podobny sposób, Ty się nie dasz.

    Jeszcze raz powtórzę: przebaczyć nigdy nie oznacza zapomnieć. Bogu niech będą dzięki! :)

    OdpowiedzUsuń
  14. A ja bym chciała wiedzieć, czy Pan Jezus mnie lubi... dla mnie to ważne...

    OdpowiedzUsuń
  15. Jacko: Dziękuję, Bracie :) Nawzajem.

    Fabbs: Wydaje mi się, że największe skoki rozwojowe zaliczam jednak przebywając z ludźmi innymi niż ja - i wśród takich jestem na miejscu - uzupełniamy się. Ja mogę mieć kopa w stronę radości i posługi w konkretny sposób, a ktoś inny dla odmiany ma wytrwałość w długodystansowej modlitwie wstawienniczej, której mi brakuje i charyzmat do posługi zupełnie innej. A każdy ma swój etap przeżywania przygody z Bogiem. Itd., itp. :)
    A wsparcie wzajemne też jest, jeśli trzeba - w modlitwie przede wszystkim, ale też czasem w konkretnych, przyziemnych sprawach.

    Mam sporą grupę znajomych na uczelni. Nie wiem właściwie, co nas łączy. Może nie do końca klarowne zamiłowanie do tego samego typu muzyki. Natomiast mam w tym gronie trochę mocniej i trochę mniej wierzących, "wierzących niepraktykujących", ateistów, a nawet osoby antykościelne. To by znaczyło, że przebywając z nimi, przestanę wierzyć, tak? A tymczasem widzę, że jest na odwrót - poszczególne osoby otwierają się przede mną i wychodzą różne rzeczy. Ktoś jest z dala od Kościoła, bo ksiądz zranił, bo rodzice, bo uraz ze szkoły katolickiej, bo inne rzeczy, które są za ciężkie, żeby sobie z nimi sami poradzili. Do tego medialna antykatolicka papka i robią się antykościelni ateiści. Tłumaczę, jak mogę :) A czemu się otwierają? Wystarczyło "tylko", że byłam na początku naszej znajomości postawiona w sytuacji, w której musiałam się jasno opowiedzieć jako wierząca i zrobiłam to. I "tylko" to, że sobie żyję przy nich i jestem, jaka jestem. Sama jedna, nie "większość".
    Taki poraniony ateista to jest dopiero szkoła wiary. Przy nikim chyba bym się nie nauczyła tak otwarcie przyznawać do Boga i mówić otwarcie o sprawach duchowych. A jak zada jakieś pytanie... To dopiero trzeba zacząć myśleć - bo sloganem nie da się go zbyć. Jasne, że są kryzysy, kiedy nie daję rady i mnie to przytłacza - ale to są przelotne momenty. W tych ludziach jest dużo dobra.

    Gdybym tak sobie wyselekcjonowała i zmieniła grupę towarzyską na studentki-oazowiczki (z całym szacunkiem do nich), to byłoby mi miło, łatwo i wygodnie, ale co z tymi wszystkimi owocami, które teraz są?

    Więc wspólnota... Jak już wspomniałam, spowiednika mam zdrowego, więc gdyby coś miało się dziać ze szkodą dla mnie, to będzie pewnie jedna poważna rozmowa i po sprawie.

    Natomiast ja nie chcę sobie siedzieć w wyselekcjonowanej grupce osób, z którymi mi będzie "fajnie". Chcę powalczyć o tych ludzi, których już znam ;)
    Kosztuje mnie to, no i co?
    Jak kompletnie czasem nie daję rady (a każdy ma takie chwile), to zawsze Pan wcześniej czy później podsuwa kogoś albo trafia się mocne Słowo i żyję dalej :) Pismo Święte mnie często ratuje. Mam kilka takich swoich fragmentów, przy których zawsze łapię oddech.

    Tak więc nie do końca się chyba dogadaliśmy ;) Cóż... więc w kwestii konkretnych metod pozostaje mi w takim razie robić, co mi się wydaje dobrym pomysłem i modlić się do Ducha Świętego, żeby to kontrolował.

    Jednakowoż dziękuję za szacunek, odpowiedzi i sugestie :)

    OdpowiedzUsuń
  16. Zuzi, dwukrotnie udzieliłem Ci odpowiedzi i dwukrotnie zrozumiałaś, że sugeruję Ci zamknięcie się w małej grupce ludzi, z którymi byłoby Ci "łatwiej", gdy tymczasem pisałem - dwukrotnie! - o czymś zupełnie innym: o ludziach przeżywających swoją wiarę twórczo, a życie w radości, o ludziach, którzy prowokowali by Cię do myślenia, do pięcia się w górę, o ludziach, których sposób bycia stanowiłby dla Ciebie pozytywne wyzwanie. Czy to nie dziwne, że chciałaś zrozumieć mnie opacznie?

    Po drugie, zaczęłaś zapalczywie bronić wspólnoty, której ani słowem nie zaatakowałem, a o której sama napisałaś: "To mnie wręcz czasem boli. Czasem wrzeszczę wściekła z bezsilności, kiedy nie słucha nikt..." Dostrzegasz tę niespójność?

    OdpowiedzUsuń
  17. Nie zauważyłam tego.
    Niespójność jest ciekawa. Chwilowo nie mam pomysłu na to, skąd mi się to wzięło.

    A jeśli idzie o rozumienie tego, o czym pisałeś, to nie jest kwestia świadomej chęci postrzegania tego inaczej. Mogę się mylić w interpretacji takiej formy wypowiedzi, bo bardzo brakuje mi całej niewerbalnej treści, jaką się przekazuje w rozmowie "na żywo". A przyczyn tego, że sobie w myślach dorobiłam konkretny Twój ton i intencje, moglibyśmy się teraz zacząć doszukiwać w nastawieniu percepcyjnym, moich doświadczeniach z przeszłości etc. - tylko po co?

    Ok, Ojcze. Skoro to jest już jasne i wiem, że nie atakujesz mi wspólnoty i nie chcesz mnie wpędzać w sekciarskie samozadowolenie, to wróćmy do sedna :)

    "...ludziach przeżywających swoją wiarę twórczo, a życie w radości, o ludziach, którzy prowokowali by Cię do myślenia, do pięcia się w górę, o ludziach, których sposób bycia stanowiłby dla Ciebie pozytywne wyzwanie".

    To jest piękna perspektywa :) Pytanie - gdzie się tacy ludzie chowają? Bo szukam i nic... Poza niektórymi osobami z tej mojej wspólnoty.
    ...przy której jest kolejny problem, o którym nie wspomniałam. Studiuję ok. 150 km od miasta, w którym ta wspólnota działa. Więc nawet z tymi niektórymi osobami kontakt bezpośredni mam raz na miesiąc albo i rzadziej. Za mało. Mam chwilami wręcz wrażenie duchowego zdychania.

    Zrobiłam ostatnio solidny, entuzjastyczny rekonesans po różnych parafiach w większym i mniejszym pobliżu, mocno też próbowałam uderzyć do DA. No i wszędzie taka bida, że smutno się robi. Sparzyłam się mocno kilka razy pod rząd w krótkim czasie, podłamałam się i spasowałam na jakiś czas. Już nie wiem, gdzie szukać :/

    OdpowiedzUsuń
  18. Nie, Ojcze - nie pamiętam. Wiem co mówię. Zresztą spodziewałem się, że Ojciec tak odpowie :-). Być może Ojciec tak to mierzy jak sam przeżywa, ja przeżywam tak i wiem, że nie pamiętam. Widzę w tym przeogromną Łaskę Boga właśnie w tym, by wybaczać i nie zapamiętywać. Może mi Ojciec wierzyć lub nie, ale ten pozorny brak logiki jest logiczny i możliwy. Nie muszę pamiętać tego co wybaczyłem. Wystarczy mi pamięć przebaczenia. Konkret w moim przypadku polega na tym, że pamiętam o tym, że komuś wybaczyłem i naprawdę nie muszę i nie chcę pamiętać co wybaczyłem. Ja jestem gotów z tymi ludźmi dziś przysłowiowe "konie kraść", mają u mnie całkowicie białą kartę, nie pamiętam kto, co, kiedy i w jakich okolicznościach. Nic nie pamiętam, poza tym, że im wybaczyłem. Mogę się oczywiście zmusić by zacząć rozpamiętywać...ale po co? Dla mnie przeczyło by to przebaczeniu. Nie twierdzę, że każdy zawsze po wypowiedzeniu (szczerze) "przebaczam Ci" natychmiast doznaje amnezji. Sam też tak nie mam. To jasne, że to trwa, czasem dłużej czasem krócej, czasem nigdy - ale nie jest, jak Ojciec twierdzi, niemożliwe. Świadczę osobistym doświadczeniem.
    pozdrawiam serdecznie

    OdpowiedzUsuń
  19. Tak czytam i faktycznie Zuzi idziesz na upartego w inną stronę niż rady. Mi też Pan Jezus zdjął łuski, też potrzebuję wspólnoty. I też mam. Ale jeśli czuję że tutaj się nie rozwijam szukam dalej. Mam twórczych przyjaciół pozbieranych z różnych środowisk i wzajemnie dajemy sobie kopa, pocieszamy ale nigdy nie stoimy w miejscu.
    Gdzie się chowają? Zuzi ja mam wrażenie że chyba tak naprawdę boisz się troszkę rzucić na głębokie wody;) Życzę Ci odwagi i zaufania Jezusowi:*

    A co do bidy ... niestety w Odnowie w której jakiś czas byłam -krótki - była straszna drętowta, marazm i jakiś taki smutek. Ale to wina nas ludzi. Brak wiary w to, że Jezus naprawdę jest tutaj przy nas i On jeden może nas wyrwać z naszych dołów, lęków itd. Potem trafiłam na Seminarium - tam nie przypadkiem poznałam takie dziewczyny, z którymi do tej pory się razem trzymamy, wpsieramy i motywujemy. Ale wciąż szukamy swojego miejsca. Jako ze ja jestem żona i mama z Odnowy bardziej "młodzieżowej" planuje przenosiny do grupy, w której są małżeństwa z dziećmi.
    Czas, jaki Pan Bóg dawał mi w różnych wspólnotach to czas owocny i błogosławiony. Gdybym trzymała się jednej nie wydarzyłoby się tyle cudów w moim życiu. I nadal się dzieje.
    Nie, nie odchodzę bo jestem zmanierowana czy znudzona. po prostu czuje, że zostając w tym miejscu ominie mnie coś ważnego dla mojego życia wiecznego.
    Nie wiem czy w miarę jasno napisałam. Ale staram sie już teraz by w moim życiu pełniła się Wola Boża. Trudne to jest. Ale wiem, ile daje to radości i błogosławieństwa. Ostatnio moja wspinaczka podupadła. Wiele złego się dzieje. Jest nawet niechęć by iść do spowiedzi bo jak tak można tyle razy z tym samym iść... Są pobudki nocne i dręczenia pt co zrobiłaś wczorajszego dnia. Ciężko nawet się modlić, bo jak taki grzesznik śmie teraz wołać do Ojca... Ciężko jest dawać świadectwo wśród najbliższych, zwłaszcza dla męża który jest anty KK, który widzi każde złe zachowanie i raczej to dla niego nie jest zachęcające by być katolikiem takim na 100%...Ale mimo zwątpień, beznadziei ostatkiem sił zbieram się do modlitwy i ostatkiem sił wierze ze Jezus jest przy mnie.
    Chwała Panu

    się rozpisałam

    OdpowiedzUsuń
  20. Zuzi, każdy i każda z nas ma wokół siebie ograniczoną "przestrzeń relacyjną", zatem może się tak zdarzyć, że ją zapchasz i nie ma w niej miejsca na nowe znajomości. Żebyś mogła poznać ludzi, o których już tu pisaliśmy, najpierw musisz zrobić im miejsce, to znaczy usunąć ze swojej "przestrzeni relacyjnej" tych, przez których wrzeszczysz "wściekła z bezsilności". Dokładnie tak, jak to opisała Jaszka.

    Nawiasem pisząc: Jaszka, dzięki za świadectwo.

    OdpowiedzUsuń
  21. Michał, przypuszczam, że nie zrozumiałeś tego, co napisałem, ponieważ twierdzisz: "Mogę się oczywiście zmusić by zacząć rozpamiętywać...ale po co? Dla mnie przeczyło by to przebaczeniu".

    Otóż rozpamiętywanie to co innego, niż pamiętanie. Oczywiście, że przebaczenie przynosi uwolnienie od goryczy i żalu (rozpamiętywania) i uzdrawia pamięć o bolesnych wydarzeniach. Zauważ jednak: UZDRAWIA pamięć, ale jej nie kasuje!

    Gdyby ktoś w ramach przebaczenia chciał sobie zafundować także amnezję, to właśnie dowód, że nie przebaczył, bo wciąż nie może się zmierzyć z tamtym wydarzeniem i spojrzeć na niego spokojnie.

    Bóg pozwala na trudne historie w naszym życiu, z których często wychodzimy poranieni, po to, by nas czegoś nauczyć. Jak jednak można się czegokolwiek nauczyć, skoro się nic nie pamięta?

    Powtórzę więc po raz trzeci: przebaczenie nie oznacza zapomnienia. Przeciwnie. Przebaczenie oznacza jakościową zmianę wobec tego, co wciąż się pamięta.

    Cóż to za wielkie osiągnięcie, że się może "konie kraść" z kimś, kto mnie zdradził, jeśli nie pamiętam, że to zdrajca? Pamiętać zaś, że to zdrajca i dać mu jeszcze jedną szansę: oto przebaczenie!

    Na dowód przypominam Ci samego Pana Jezusa, który przebaczył Piotrowi sromotną zdradę, ale doskonale o niej PAMIĘTAŁ. Także po to, żeby Piotra przy tej okazji czegoś nauczyć. Dlatego już grubo po zmartwychwstaniu i po parokrotnym spotykaniu się z Piotrem, dopiero nad Jeziorem galilejskim, Jezus przypomina mu o zdradzie i pyta trzykrotnie, dokładnie tyle razy, ile Piotr się go zaparł: Czy miłujesz mnie?

    Przebaczenie, to pamięć, która uzdrawia i uczy.

    OdpowiedzUsuń
  22. Dowód ten jest na to, że Jezus pamiętał. Nie jest dowodem na to, że można nie pamiętać.
    Nie ma dla mnie żadnej różnicy w działaniu z kimś komu przebaczyłem zdradę i mu ją pamiętam, a działaniem z nim po przebaczeniu i zapomnieniu, które jestem pewny jest z Bożej Łaski. W jednym i drugim przypadku działam z tym samym człowiekiem. Przebaczenie się już dokonało, niepotrzebna mi już pamięć o tym co leżało u jego źródła. Co z tego dla mnie za nauka? We mnie już Bóg dokonał przemiany sprawiając, że przebaczyłem, że już zmieniam swoje życie. Koniec. Naukę niech czerpie ten komu przebaczono. Ja już swoją odebrałem. Ponadto nie widzę tu żadnego "osiągnięcia", które Ojciec stara się mi włożyć w usta. To nie chwalba z tego, że mogę to z nim zrobić, lecz radość z tego, że Bóg tak cudownie porządkuje i przerabia moje serce. Nic więcej. Nie ma w tym krzytyny mojej zasługi ani "osiągnięcia".
    I jedno co mnie w tej rozmowie smuci, to to, że ja chciałbym się tą radością dzielić, a Ojciec mi tłumaczy, że choć naprawdę nie pamiętam (za co ręczę, mając pełen pokój w sercu) to pamiętam.
    Ja szczerze życzę każdemu takiego doświadczenia.
    To co Ojciec dziś mówi, jest dla mnie dodatkowo ważne, bo uczestniczę obecnie w takiej sytuacji, w której nasz brat ze wspólnoty, ma powody by czuć się skrzywdzony, został przeproszony osobiście przez każdego z zamotanych w te okoliczności i otwarcie twierdzi, że ma "super pamięć". Trwa to już jakiś czas....i co? I wielokrotnie od tego czasu oficjalnie podkreśla, że to się nie da zapomnieć. A ja wiem, że się da!!! Wystarczy przebaczyć. Miałem wątpliwości co do "zdrowia" mej "amnezji" i tego czy mogę się tym dzielić. Rozmawiałem również z osobami doświadczonymi w kierownictwie duchowym. Utwierdziłem się, że moja amnezja to nie "altzheimer duchowy" lecz fakt, jak to Ojciec nazwał "kasacji" pamięci. Niemożliwe? Możliwe.

    OdpowiedzUsuń
  23. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  24. O.Fabbs - po co pojednanie, skoro dawna zażyłość nie wróci? Człowiek godzi się z drugim, bo chce by było jak dawniej. Bo chce znów śmiać się beztrosko w bliskości osoby, która znaczyła tak wiele, że chciało się przy niej śmiać, że chciało się zrywać do lotu, że chciało się "konie kraść". Człowiek jedna się z drugim by być jednością: tak samo myśleć, tak samo kochać, tak samo się smucić, mieć takie same marzenia i robić wspólnie rzeczy, których z innymi zrobić się nie da... A skoro dawna zażyłość nie wróci...? Straciliśmy przyjaciela, nie potrzebujemy znajomych na sztukę.

    OdpowiedzUsuń
  25. Michale, ależ rozumiem, że chcesz się dzielić tą swoją radością. I tylko dlatego kontynuję tę wymianę zdań, bo wydaje mi się to ważne. Czemu? Ponieważ wielu wierzących niepotrzebnie się męczy dokładnie w związku z tym zjawiskiem, z którego Ty się cieszysz. Męczą się, bo co prawda przebaczyli i już funkcjonuja normalnie, ale ktoś cały czas każe im jeszcze zapominać, jakby to był nieodłączny element przebaczenia, bez którego proces byłby niepełny. A z tym się właśnie nie zgadzam.

    Pytasz, czego byś się miał nauczyć z traumy? Przede wszystkim: wszystkiego, co konieczne, by nie zostać drugi raz tak samo zranionym. Kiedy dziecko na chwilę zostawione samo przez rodziców wpakuje palucha w płomień świecy i się oparzy, to bardzo dobrze, że później pamięta to doświadczenie, bo będzie uważać z ogniem. Ty byś chciał, żeby "przebaczyło" ogniowi (czyli zapomniało)? To ryzykujesz, że następnym razem wlezie do ogniska, bo mu sie spodoba takie rozświetlone środowisko. Dlatego o bolesnych doświadczeniach powinniśmy pamiętać, by ustrzec się przed wpadaniem w podobne tarapaty. Tak jednak pamiętać, by wspomnienia mnie nie raniły, ale dodawały siły. Do tego służy przebaczenie.

    Co zas do amnezji emocjonalnej: spotykałem się z nią wielokrotnie, ale zawsze okazywała się zwykłym psychologicznym wyparciem. We wszystkich tych przypadkach osoby, z którymi rozmawiałem, zarzekały się na początku, że przebaczyły ojcu, matce, gwałcicielowi, mężowi, żonie, dzieciom itd. oraz że zapomniały o krzywdzie im wyrządzonej, a z czasem okazywało się, że idzie o ów klasyczny mechanizm obronny. Żal czy gorycz przerodziły się w tych osobach w uczucie tak bliskie nienawiści i tak bolesne zarazem, że "fundowały" sobie totalne uczuciowe znieczulenie, co później uważały za "przebaczenie". Fatalne pomieszanie.

    Nie twierdzę ani nie sugeruję nawet, że z Tobą jest to samo, ale zrozum moje mocne podejrzenie co do Twojej historii. Zwłaszcza, że nie podajesz żadnych szczegółów. Dlatego wolałem na początku przyjąć, że owo "zapomnienie" to taka Twoja figura stylistyczna, ale że w rzeczywistości pamiętasz, co wybaczyłeś. Swoją drogą, skoro jest inaczej: po co pamiętać, że się komuś wybaczyło, a nie pamiętać co to było? To już nie lepiej w ogóle zapomnieć także i o przebaczeniu?

    OdpowiedzUsuń
  26. Dorka, wierzę, że po kłótni Pawła z Barnabą (o czym wspominałem w jednym z poprzednich postów) doszło między nimi do pojednania, bo inaczej jak mogliby dalej głosić Ewangelię? Ale czy wróciła między nimi dawna zażyłość? Nigdy.

    Przebaczenie to kasata długu. Daruję Ci dług i jesteś u mnie na zero. Natomiast, żeby wyjść na jakiś plus, żeby odzyskać kredyt zaufania, to musisz sobie już na to od nowa zapracować. tego przebaczenie nigdy nie zakłada.

    Sam Bóg przecież tak działa. czym innym jest przyjęcie zbawienia w Jezusie (przebaczenia grzechów), a czym innym przyjęcie usprawiedliwienia (a więc nowego życia). Samo przebaczenie nie wystarczy.

    OdpowiedzUsuń
  27. Więc trzeba iść te konie ukraść :-)Żeby nowe życie zdobyć. Dorka zgrabnie ominęła moje figury stylistyczne i dotknęła istoty rzeczy.
    Na marginesie: nie podaję żadnych szczegółów. Niech Ojciec zgadnie dlaczego :-)
    pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  28. Michał, dlatego, że rozmawiamy publicznie. To tez w tej rozmowie stanowi niejaką trudność ;)

    OdpowiedzUsuń
  29. A ja dziękuję za wyjaśnienie kwestii na czym polega przebaczenie. Myślałam, ze to wiecznie pamiętanie jest złe. A tu się okazuje, ze to naturalne. A odbudować relacje można, można na nowo zaufać i na nowo kochać. Wszystko można jeśli się to zrzuci zwyczajnie na Jezusa. Moze ja po prostu zbyt prosta jestem... Sama "więziłam" pewna osobę poprzez brak wybaczenia jakieś 7 lat... Jaka to ulga, gdy przychodzi łaska przebaczenia dla tej osoby. A jaka to ulga wybaczać sobie...

    "Bóg pozwala na trudne historie w naszym życiu, z których często wychodzimy poranieni, po to, by nas czegoś nauczyć." podpisuję się pod tym obiema łapkami. Gdyby nie moje "chwilowe" rozminięcie się z Panem Bogiem, myślę, ze nigdy nie byłabym osobą rozumiejąca drugiego, który upadł. I nie umiałabym przebaczać.

    OdpowiedzUsuń
  30. Ile razy jednej i tej samej osobie dług można kasować do zera Ojcze Fabbs???

    OdpowiedzUsuń
  31. Cóż, w zasadzie tu jest odpowiedź: "Gwałtownika bardzo motywuje i umacnia odkrycie, że prawdziwa pokora nigdy nie polega na poniżaniu się, lecz tylko i wyłącznie na dobrym myśleniu o sobie i innych." Tylko, do której kasacji długu jesteśmy pokorni, a przy której zaczynamy się poniżać?

    OdpowiedzUsuń
  32. Mistrz Mieciu mówił o przejści od "walki psychicznej" do "walki duchowej" :-D

    OdpowiedzUsuń
  33. Wybaczenie.

    Nie ma nic wspanialszego niż wybaczenie!!!!!

    Czy mozna wybaczyć temu, kto nam w niczym nie zawinił? Oczywiście, że nie. Można wybaczyć tylko winnemu.

    Jeśli stawiam się w pozycji niewinnego (faryzeusza), to moje wybaczenie jest łaską okazywaną przeze mnie innym, którą rozdaję "aby się ludziom przypodobać".

    Jeśli natomiast stawiam się w pozycji winnego (grzesznego celnika), to każdą możliwość wybaczenia innym traktuję jak kroplę wody spływającą na spierzchnięte usta. Wirzę, że każde moje wybaczenie pociągnie za sobą również wybaczenie mi moich grzechów przez Boga, bo przecież Bóg jest zawsze miłosiernieszy ode mnie. Więcej, wybaczając tym, którzy mnie skrzywdzili, ratuję ich przed potępieniem, bo przecież Bóg jest zawsze miłosierniejszy ode mnie.

    I jeszcze jedno, krzywdzący mnie człowiek jest dla mnie próbą tego czy potrafię prawdziwe kochać. Jeśli nie wybaczam to nie potrafię kochać i wtedy, to tak naprawdę ja jestem winny.

    (proszę nie mylić miłości własnej - egoizmu z Miłością - Bóg jest Miłością)

    OdpowiedzUsuń
  34. Dorka, Pan Jezus uznał, że siedemdziesiąt razy po siedem ;)

    OdpowiedzUsuń
  35. Anonimowy: pomieszałeś dwa porządki. Czym innym jest przebaczanie, a czym innym przyjmowanie przebaczenia. Fakt, że ktoś się w danej sytuacji uważa czy nie uważa za winnego (vide przypowieść o faryzeuszu i celniku) nie ma nic wspólnego z tym czy ma możliwość oraz ochotę wybaczania komuś innemu. Przypomnij sobie inną przypowieść: o nielitościwym dłużniku. Przyjął przebaczenie i kasację długu od Pana? Przyjął. Wiedział, że był winny, a jednak mu przebaczono? Wiedział! Ale za chwilę, gdy spotkał go jego wierzyciel, sam chciał go wtrącić do więzienia i nie miał ochoty mu przebaczać.

    A po drugie, kompletnie nie zgadzam się z Twoim twierdzeniem, że "wybaczając tym, którzy mnie skrzywdzili, ratuję ich przed potępieniem".

    Zostaw ratowanie kogokolwiek przed potępieniem Temu, który się na tym zna, czyli Panu Jezusowi.

    OdpowiedzUsuń
  36. Dzięki Ojcze Fabbs - wobec tego mam jeszcze z delikwentem sporo bolesnych chwil przed sobą:)
    Czekam na kolejną lekcję fechtunku.

    OdpowiedzUsuń
  37. Sługa, wrażenia żadnego. gdybyś sie przyjrzał uważnie, to byś zauważył, że Twój normalny komentarz został, komentarze z reklamą trafiły natomiast do skrzynki "spam". Przestań spamować, komentarze przejdą. Wszyscy to wiedzą. Proste.

    OdpowiedzUsuń
  38. Szatan jest kłamcą i ojcem kłamstwa.

    Ty wiesz Ojcze i ja wiem, co było w moich wpisach ...

    OdpowiedzUsuń
  39. Sługa, no, widzisz? Można bez spamu. A zamiast po sekciarsku dopatrywać sie wszędzie szatana, napisz po prostu swoje poprzednie uwagi bez reklam, a możemy porozmawiać, bo tylko o to chodzi.

    OdpowiedzUsuń
  40. Wybacz ojcze.

    Jeśli moje wpisy są w skrzynce spam, to przecież można je przywrócić. Bardzo o to proszę.

    Umieszczenie przeze mnie adresu mojego chomika, nie było i nie jest reklamą czegokolwiek i kogokolwiek.
    Nawet nie przypuszczałem, że z tego powodu moje wpisy zostaną usunięte.
    Zamieściłem ten adres tylko w celu, że jeśli Ty albo ktoś będzie zainteresowany rozmową ze mną, to będzie to łatwiejsze, ponieważ na Twój blog nie zaglądam tak często.

    Jeszcze raz proszę o wybaczenie.

    Mam na imię Jacek.

    OdpowiedzUsuń
  41. "Nie ma znaczenia, jak małe są przewinienia, pod warunkiem, że łącznym ich efektem jest stopniowe odsuwanie człowieka od Światła i pogrążenie go w Nicości."

    Lewis genialnie wniknął w sposób działania szatana. Myślę, że to dotyczy większości ludzi - że właśnie decydujące o naszym losie są takie małe kroczki w codzienności... zarówno ku złemu jak i dobremu.

    OdpowiedzUsuń
  42. Według słów swoich będziemy sądzeni.

    http://www.revoltadiscreta.pl/?p=3037

    OdpowiedzUsuń
  43. Sluga, taką też mam nadzieję ;)

    OdpowiedzUsuń
  44. Czy mogę prosić o wyjaśnienie tych słów, albo odesłanie do miejsca, gdzie jest to wyjaśnione?

    "Sam Bóg przecież tak działa. czym innym jest przyjęcie zbawienia w Jezusie (przebaczenia grzechów), a czym innym przyjęcie usprawiedliwienia (a więc nowego życia). Samo przebaczenie nie wystarczy."

    Nie rozumiem różnicy pomiędzy przebaczeniem grzechów, a usprawiedliwieniem. Ja to tak rozumiem, że skoro Pan Bóg przebaczył mi grzechy to zostałem usprawiedliwiony.

    OdpowiedzUsuń
  45. Ojcze, filmik zniknął! Można go jakoś odzyskać?

    OdpowiedzUsuń
  46. funnydev:
    Ja to widzę tak:
    Przebaczyć komuś, to spojrzeć na niego w oderwaniu od jego przewinień (Rz 7,17), darowanie długu - jak ktoś już to tu określił.

    Usprawiedliwić, to dać komuś szansę; nadać komuś wartość - godność sprawiedliwego.

    To tak jak... z czyszczeniem łańcucha w rowerze :)
    Najpierw oczyszczasz go z brudu (przebaczenie), a potem naoliwiasz (usprawiedliwienie).
    Mam nadzieję, że wyrażam się zrozumiale:P

    OdpowiedzUsuń
  47. No tak powoli chyba zaczynam łapać o co chodzi. Ale chciałbym jeszcze się upewnić, żeby utrwalić nowy stan przemienionego myślenia.

    Wcześniej, nie wiem dlaczego, myślałem, że przebaczenie i usprawiedliwienie w pewien sposób są tożsame, zachodzą na raz. Pan Bóg przebacza i usprawiedliwia za jednym zamachem. Teraz trochę zaczynam rozumieć na czym polega różnica:

    Przykład 1:
    Ktoś pożyczył ode mnie kasę i nie oddał ani nie ma z czego, i ja mu przebaczam, czyli nie domagam się zwrotu pieniędzy, ale też nie pożyczam drugi raz, bo już mu nie ufam (nie jest przeze mnie usprawiedliwiony).

    Teraz ten ktoś musi jakoś zdobyć moje zaufanie, żeby mógł ode mnie znowu pożyczyć. To ma sens.

    Jakby było tak jak myślałem wcześniej, to wraz z przebaczeniem musiałbym usprawiedliwić, czyli nie domagać się zwrotu kasy, ale gdyby chciał pożyczyć, to bym 'musiał' mu pożyczyć. Trochę bez sensu. Raz, drugi, trzeci można, ale nie bez końca, w końcu ktoś taki traci zaufanie.

    Przykład 2:
    Zawiniłem komuś i ten ktoś jest zły na mnie. Ale po pewnym czasie mi przebaczył: nie wypomina mi tej sprawy. Ale mnie nie usprawiedliwił, czyli relacja nasza jest popsuta, nie potrafi mi zaufać tak jak wcześniej. Muszę zdobywać zaufanie. Po przebaczeniu nie następuje automatycznie usprawiedliwienie.

    Gdyby było tak jak myślałem wcześniej, to po przebaczeniu relacja nasza by była tak jak przed winą. Ja bym tak chciał, ale nie można bez końca winić i nie ponosić konsekwencji.

    OdpowiedzUsuń
  48. Przykład 3:
    Zawiniłem wobec Boga, ale zrozumiałem swój błąd, więc przepraszam Boga i idę się wyspowiadać.
    Pan Bóg:
    - przebacza mi, nie wyciąga konsekwencji z mojej winy, nie muszę płacić długu (co to konkretnie oznacza? Że popełniłem grzech, za którego zapłatą jest śmierć, ale żyję, bo nie muszę płacić, tak?),
    - nie usprawiedliwia mnie: nasza relacja jest na 'zero'??? Muszę sobie zasłużyć na zaufanie??? Co to oznacza? "Przyjęcie usprawiedliwienia, nowego życia" - te zwroty nie są dla mnie zrozumiałe.

    Gdyby było tak jak wcześniej myślałem, to przeprosiłbym Pana Boga, poszedł do spowiedzi, Pan Bóg by mi przebaczył i usprawiedliwił, nasza relacja powróciłaby do wcześniejszego stanu. Fajnie. Tylko znowu ta sama kwestia: ile można zawodzić czyjeś zaufanie bez konsekwencji? Pan Bóg dla mojego dobra wyciąga konsekwencje, żebym się opamiętał.

    Przebaczać siedemdziesiąt po siedem razy, a usprawiedliwiać, jak drugi zdobędzie nasze zaufanie, tak?

    Nie do końca to wszystko jest jeszcze dla mnie jasne i zrozumiałe.

    OdpowiedzUsuń