niedziela, 24 października 2010

Mamona

Gwałtownik pamięta nauczanie Mistrza: „Nikt nie może dwom panom służyć. Bo albo jednego będzie nienawidził, a drugiego będzie miłował; albo z jednym będzie trzymał, a drugim wzgardzi. Nie możecie służyć Bogu i mamonie” (Mt 6,24).

Gwałtownik chce służyć Bogu – dlatego przecież jest gwałtownikiem. Wie jednak, że wybór tej służby nie może oznaczać ucieczki przed Mamoną. Mamony bowiem, póki istnieje ten świat, unicestwić ani pozbyć się nie da.

Święty Jan w Księdze Apokalipsy świadczy, że mamona ma istnieć do końca czasów, gdy w ostatnich latach przed Sądem Ostatecznym wystąpi na Ziemi antychryst. Trwać będzie wciąż i wszędzie handel, ale nikt nie będzie mógł „kupić, ani sprzedać, kto nie ma znamienia – imienia bestii lub liczby jej imienia” (Ap 13,17). Chrześcijanie zostaną wtedy masowo uśmierceni, bo „wszyscy zostaną zabici, którzy nie oddadzą pokłonu obrazowi bestii” (Ap 13,16).

Zanim jednak nadejdą te wydarzenia, mamona ma krążyć po świecie dla testowania wierzących. Mistrz powiedział wyraźnie: „Jeśli więc w zarządzie niegodziwą mamoną nie okazaliście się wierni, prawdziwe dobro kto wam powierzy?” (Łk 11,16).

Dlatego gwałtownik nie unika mamony, nie tchórzy przed nią, a przeciwnie: stawia jej czoła. Poluje na nią jak zawzięty myśliwy. Tropi, ściga, atakuje, chwyta i – ponieważ nie może jej zniszczyć – zakuwa w kajdany swoich rozkazów. Na tym właśnie polega służba, którą Pan w przyszłości wynagrodzi prawdziwym dobrem, by podbić jak największe hordy mamony i zmusić je do służenia Bogu.

Gwałtownik został posłany w nierówny bój, jak owca między wilki, jakby na pewną śmierć. Dlatego każdą decyzję w sprawach pieniędzy i posiadanych rzeczy traktuje jako kolejne ćwiczenie duchowe. Im więcej zdobędzie i im lepszy z tego, co zdobył, uczyni użytek, tym pewniejsze jego przeżycie i tym potężniejszym się staje wojownikiem: roztropnym jak wąż, zaś nieskazitelnym jak gołąb - zgodnie z nakazem swego Mistrza, Jezusa (Mt 10,16).




Król Salomon




niedziela, 17 października 2010

Druga lekcja fechtunku: POKORA

„Nie dał nam Bóg ducha bojaźni, lecz mocy, miłości i trzeźwego myślenia” (2 Tm 1,7). Dlatego kiedy gwałtownik zrozumie już pustkę swojego lęku i nauczy się wypełniać ją miłością, przychodzi czas na umysł.

W książce C.S. Lewisa zatytułowanej „Listy starego diabła do młodego” doświadczony demon poucza swojego czeladnika, że powinien „wykraść najlepsze lata człowieka tak, by mu upłynęły niepostrzeżenie nawet nie w upojeniu grzechem, lecz na ponurym błądzeniu myślami nie wiadomo gdzie i w jakim celu, na zaspokajaniu zaciekawień tak słabych, że człowiek tylko połowicznie zdaje sobie z nich sprawę, na bębnieniu palcami po stole i machaniu nogami, na pogwizdywaniu melodii, których nie lubi, na pogrążaniu się w ciemnym labiryncie marzeń, którym brak nawet zmysłowości i ambicji uzyskania jakiegoś jej posmaku”…

Demon, by zachęcić swojego ucznia, zdradza mu dlaczego tego rodzaju postępowanie może mieć piekielną skuteczność: „Powiesz, że to są bardzo małe grzechy. Niewątpliwie, jak wszyscy młodzi kusiciele, chciałbyś donosić o sensacyjnych wykroczeniach. Pamiętaj jednak, że liczy się tylko to, w jakim stopniu odgrodzisz człowieka od Boga. Nie ma znaczenia, jak małe są przewinienia, pod warunkiem, że łącznym ich efektem jest stopniowe odsuwanie człowieka od Światła i pogrążenie go w Nicości. (…) Doprawdy najpewniejszą drogą do Piekła jest droga stopniowa — łagodna, miękko usłana, bez nagłych zakrętów, bez kamieni milowych, bez drogowskazów”.

Gwałtownik odkrywa zatem, że prawdziwe nawrócenie to przemiana myślenia (Ef 4,22-24), a walka duchowa to w istocie wojna o utrwalenie nowego stanu umysłu. Gwałtownik pasie swoje myśli jak pasterz owce. Zna radę świętego Pawła: „co jest prawdziwe, co godne, co sprawiedliwe, co czyste, co miłe, co zasługuje na uznanie, jeśli jest jakąś cnotą i czynem chwalebnym – to miejcie na myśli!” (Flp 4,8). Doskonali się więc w przypominaniu sobie dobra, w dostrzeganiu dobra oraz w planowaniu dobra na przyszłość. Gwałtownika bardzo motywuje i umacnia odkrycie, że prawdziwa pokora nigdy nie polega na poniżaniu się, lecz tylko i wyłącznie na dobrym myśleniu o sobie i innych.




piątek, 8 października 2010

Pierwsza lekcja fechtunku

Gwałtownik wie, że w tym wszechświecie liczą się tylko dwie siły. Miłość, która wszystkim rządzi oraz strach, który próbuje się Miłości przeciwstawić. Ponieważ to sam „Bóg jest miłością” (1 J 4,8.16), strach w tej konfrontacji zajmuje stracone pozycje i zostanie na końcu zniszczony. Gwałtownik jednak nie lekceważy przeciwnika, bo rozumie, że w tym życiu tylko lęk potrafi niepostrzeżenie wniknąć do serca i skutecznie sabotować wszystkie, najbardziej nawet szlachetne, jego wysiłki.

Pierwsza obawa, z którą gwałtownik musi się więc zmierzyć, ma na imię „Nie-Uda-Ci-Się”.

Gdy Bóg inspiruje cię do jakiegoś czynu, przychodzi najpierw ten właśnie demon i robi wszystko, by zasiać w tobie myśli o porażce. Spójrz wówczas na krzyż Chrystusa i uświadom sobie, że we wszystkim „odnosimy pełne zwycięstwo dzięki Temu, który nas umiłował” (Rz 8,37). Jedyną porażką byłoby, gdybyś nie wstał i nie zrobił kroku. Dlaczego? Bo tylko wtedy nic by się nie zmieniło. Wstań więc i rusz. Otrzymasz od Boga pomoc i prowadzenie. Nawet jeżeli czasem się zagapisz, potkniesz i upadniesz, przyjmij to jako lekcję. Uciesz się, że leżysz. I tak jesteś dalej, niż tam, gdzie siedziałeś. Możesz też docenić zmianę perspektywy…

Druga obawa, którą gwałtownik musi pokonać, nazywa się „Wyśmieją-Cię”.

Kiedy opowiadasz o swoich planach, a inni dostrzegają w tobie nadzieję na chwałę, bywa, że pojawia się w ich oczach i głosach drwina zwrócona przeciw tobie. Jeśli zakradł się do twego serca lęk przed wyśmianiem, podnosi wówczas łeb i ryczy, żeby cię przestraszyć i odwieść od wyznaczonych celów. Przypomnij sobie wtedy Jezusa odartego z szat na Kalwarii. Poproś o moc Jego milczenia, które zwyciężyło kpinę tłumu. Jak Dawid zrzucił z siebie ofiarowaną mu zbroję (1 Sm 17,39), tak ty przestań wreszcie szukać ochrony w opiniach innych ludzi. Liczy się tylko to, co myśli o tobie Pan. I co od Niego wiesz na swój temat.

Trzeci lęk, z którym gwałtownik stoczy walkę, nosi imię „Zostaniesz-Sam”.

Czasem dławisz pragnienia swego serca, bo się boisz, że gdy je zrealizujesz, nie będziesz się już miał z kim cieszyć. Czasem boisz się samotności, jaka cię czeka po drodze do celu. Przypomnij sobie jednak Boże zapewnienie: „Gdy pójdziesz przez wody, Ja będę z tobą i gdy przez rzeki, nie zatopią ciebie. Gdy pójdziesz przez ogień, nie spalisz się i nie strawi cię płomień. Nie lękaj się, bo jestem z tobą” (Iz 43,2.5). Idź!

Czwarty lęk atakuje ze zdwojoną siłą, a na swoim cielsku ma napisane „Znienawidzą-Cię”.

Niektórzy ludzie boją się dowiedzieć choćby i tego, że ktoś ich po prostu nie lubi. Myśl o tym, iż mogliby wzbudzić w kimś jawną wrogość, sprowadza ich na skraj paniki. Ty zachowaj spokój. Im jaśniej będziesz świecić, tym ciemniejsze mogą się stać cienie wokół. Cień jednak, choć warczy na światło, nigdy go nie zaatakuje, bo wie, że tylko od niego zależy. Świeć zatem ze swojego świecznika i miłuj cienie swoich wrogów. Zrozum, że ich opozycja to pokrętny wyraz szacunku do ciebie. Jesteś bezpieczny.

Najpotężniejszy strach, z jakim gwałtownikowi przychodzi się zetrzeć, nosi nazwę „A-Jeśli-Ci-Się-Uda”?

Tak. Lęk przed wygraną. Wyobrażenie, że gdy dopniesz swego, rozewrze się przed tobą czarna dziura bezsensu, stracisz ochotę, motywację, zapał i nie nacieszysz się długo owocami sukcesu… Atak na marzenie. Panika, gdy zaczynasz zdawać sobie sprawę, że może Ci się udać. Albo że już się udało…

Zatrzymaj się. Odetchnij. Powtórz na głos słowa Pana Jezusa: „Nie wyście Mnie wybrali, ale Ja was wybrałem i przeznaczyłem was na to, abyście szli i owoc przynosili, i by owoc wasz trwał – aby wszystko dał wam Ojciec, o cokolwiek Go poprosicie w imię Moje” (J 15,16). Odetchnij jeszcze raz i ruszaj dalej, i proś o jeszcze więcej!

Gwałtownik przestaje się bać, gdy odkrywa wreszcie całym sobą, że „Bóg jest miłością. W miłości zaś nie ma lęku, lecz doskonała miłość usuwa wszelki lęk” (1 J 4,16.18).






piątek, 1 października 2010

Gwałtownik. Wersja: "Sweet Hardcore".

Dziś wspomnienie świętej "małej" Tereski, czyli Teresy z Lisieux. Niektórym kojarzy się tylko z koncepcją dziecięctwa duchowego, ta zaś koncpecja z infantylnym językiem niektórych jej notatek (sławne "kwiatuszki" i "motylki"). Nic bardziej błędnego. Gdyby ta dziewczyna była tylko dziecinna, nigdy by nie została ani świętą, ani doktorem Kościoła. A została. Radykalne zaufanie Bogu, pasja i zjednoczenie z pragnącym Sercem Jezusa każą mi zaliczyć ją w poczet gwałtowników wartych naśladowania. Oto fragment jej przemyśleń - z czasów, gdy była jeszcze małą dziewczynką! - na dowód mocy i na zachętę do osobistych poszukiwań:





"Pewnej Niedzieli, gdy oglądałam fotografię przedstawiającą naszego Pana na Krzyżu, uderzył mnie widok krwi, która spływała z jednej z Jego Boskich rąk. Ogarnął mnie wielki smutek na myśl, że ta krew spada na ziemię, a nikt nie kwapi się, by ją przyjąć, postanowiłam więc trwać w duchu u stóp Krzyża i przyjmować tę Boską rosę, która z niego spływa, z tym przeświadczeniem, że mam ją potem wylewać na dusze...

Nieustannie rozbrzmiewało w mym sercu wołanie Jezusa na Krzyżu: ,,Pragnę!” Te słowa rozpaliły mnie żarem nie znanym mi dotąd i gwałtownym... Chciałam dać pić memu Umiłowanemu i czułam równocześnie, że i mnie pali pragnienie dusz... w tym czasie nie pociągały mnie jeszcze dusze kapłanów, lecz wielkich grzeszników, paliło mnie pragnienie wyrywania ich z wiecznych płomieni...

Aby pobudzić moją gorliwość, Dobry Bóg pokazał mi, że miłe są Mu moje pragnienia.

Słyszałam kiedyś jak rozmawiano o wielkim zbrodniarzu, który miał być skazany na śmierć za straszne morderstwa; wszystko wskazywało na to, że umrze nie okazując żalu. Chciałam za wszelką cenę nie dopuścić do tego, by poszedł do piekła, i wykorzystałam w tym celu wszystkie dostępne mi środki. Mając świadomość, że sama z siebie nic nie mogę, ofiarowałam Dobremu Bogu wszelkie nieskończone zasługi Naszego Pana, skarby Kościoła Świętego, wreszcie poprosiłam Celinę, by zamówiła Mszę św. w moich intencjach, sama bowiem nie śmiałam tego uczynić w obawie, aby nie być zmuszoną do przyznania się, że to za Pranziniego, wielkiego zbrodniarza. Także i Celinie nie chciałam o tym mówić, ale ona tak czule i tak natarczywie mnie pytała, że powierzyłam jej moją tajemnicę; nie tylko mnie nie wyśmiała, ale jeszcze obiecała pomóc mi w nawróceniu mego grzesznika, co też przyjęłam z wdzięcznością, chciałam bowiem, by wszystkie stworzenia zjednoczyły się ze mną w celu uzyskania łaski dla winnego.

W głębi serca czułam pewność, że moje pragnienia będą zaspokojone, niemniej, chcąc na przyszłość dodać sobie odwagi do modlitwy za grzeszników, mówiłam Dobremu Bogu, że ufając niezłomnie nieskończonemu miłosierdziu Jezusa, jestem najzupełniej pewna, iż przebaczy biednemu nieszczęśnikowi Pranziniemu i wierzyć w to będę nawet wtedy, gdyby nie wyspowiadał się i nie okazał żadnego znaku skruchy, jednak o ten znak proszę, proszę jedynie dla zwykłej mojej pociechy...

Moja modlitwa została wysłuchana dosłownie! Mimo że Tatuś zabronił nam czytania jakichkolwiek dzienników, nie uważałam za nieposłuszeństwo czytanie fragmentów dotyczących Pranziniego. Nazajutrz po jego egzekucji wpadł mi w ręce dziennik: “La Croix”. Otworzyłam go pośpiesznie i co zobaczyłam?... Ach! łzy zdradziły moje wzruszenie i byłam zmuszona pójść się ukryć...

Pranzini bez spowiedzi wstąpił na szafot i gotował się do włożenia głowy w ponury otwór, gdy nagle, poruszony niespodziewanym natchnieniem, obrócił się, chwycił Krucyfiks podany mu przez kapłana i trzykroć ucałował Jego święte rany!... Potem jego dusza poszła przyjąć miłosierny wyrok Tego, który zapewniał, że w Niebie będzie większa radość z jednego grzesznika czyniącego pokutę, aniżeli z dziewięćdziesięciu dziewięciu sprawiedliwych, którzy pokuty nie potrzebują!"